piątek, 26 listopada 2010

Istnieje w Japonii specjalny zawód polegający na chodzeniu od domu do domu i sprawdzaniu, czy nikt przypadkiem nie umarł.
Kiedy pierwszy raz pojechałam pod Tokio zwalić się na głowę pewnemu uczynnemu współjaponiście, na wąskiej drodze prowadzącej do jego domu poczułam obrzydliwy odór. Słodko-gorzki, przywodzący na myśl szalet miejski i sklep mięsny jednocześnie. – A, to – wyjaśniła bez szczególnej ekscytacji Japonka współjaponisty – to zapach zwłok. Umarł taki dziadek, co zbierał śmieci i nikt nie zauważył, że go nie ma. Przez miesiąc nikt nie zauważył.
Biedny, nikomu nie potrzebny dziadek, co zbierał śmieci, rozkładał się spokojnie w swoim zawalonym rupieciami domu przez cztery tygodnie. Przez następnych kilka dni pracownicy służby oczyszczania miasta z białymi maseczkami na twarzach wywozili rzeczy dziadka. Smród był niedowytrzymania, ale w końcu z czasem wywietrzał. Po dziadku zostało tylko mieszkanie z wyważonymi drzwiami, przez które widać było jego opustoszałe wnętrzne. Maty tatami przesiąknięte trupim odorem.
Zastanawiam się, jak człowiek staje się osobą, o której nikt nie pamięta, aż do momentu, w którym spod drzwi mieszkania zaczyna śmierdzieć...

1 komentarz: