środa, 29 września 2010

The Gion Day

Kasia, as usually in some dark alley....



Luckily Gion & Pontocho are densely lit ... ;)





Gion. Od kiedy w wieku piętnastu lat przeczytałam "Wyznania Gejszy" mój wymarzony magiczny zamknięty świat - najpierw kiedy smarkaczem bedąc chciałam zostać gejszą, i później na studiach, kiedy już wiedziałam, że chcę być antropologiem. Tajemnice kobiet, które poświęciły życie upiększaniu świata, eksluzywne herbaciarnie i bajecznie bogaci mężczyźni, ktorzy nad spotkanie z dziwką preferują czarkę sake z zawiniętą po szyję w kimono gejszą.
Gdy tylko przyjechałam do Kioto, swoje pierwsze kroki skierowałam do Gion. I co? A no, nic. Nie znalazłam wąskich tradycjnych uliczek z herbaciarniami, ani nie widziałam ani jednej kobiety w kimonie, o gejszy nie wspominając. Rozczarowana, wróciłam do hostelu. Kilkakrotnie później kręciłam się na rowerze w okolicy Yasaka Jinja, ale dalej bez sukcesu. Faktem jest, że po Kioto generalnie poruszałam się bez użycia mapy i tu mogła leżeć przyczyna. Taki sposób eksplorowania miasta uważam jednak za najlepszy - z czasem po prostu zaczynam orientować się w nowym miejscu i mapa sama kreśli mi się w głowie. Niestety, jest na niej tylko to, co już widziałam i dlatego trafić do nowych miejsc jest stosunkowo trudno. Dziś, tym razem nie sama, ale znów z Kasią, postanowiłyśmy skutecznie zapolować na geisze.
Znalazłyśmy Gion, ale nie znalazłyśmy gejsz. Kilka herbaciarni, ładny widoczek znad kanału Shimogawa, grupki turystów i sporo podchmielonych facetów, którzy owszem, wyglądali na dość bogatych, ale co do ich wysublimowanych gustów można było mieć wątpliwości. Katarzyna zarządziła wyciągnięcie mapy, a mi - pokonanej - nie pozostało nic innego, jak zgodzić się na tę ostateczność. Nowy kierunek - Pontocho. Bodaj najsłynniejsza dzielnica hanamachi w Kioto. Gejsze z Pontocho uchodzą za najelegantsze i, podobno, zawsze podśmiewały się z niefortunnych wyborów modowych koleżanek po fachu z innych hanamachi. Całkiem prawdopodobne, bo nie mogę sobie wyobrazić, aby w świecie kobiet obyło się bez uszypliwości.
Pontocho jest właściwie jedną długą i bardzo wąską ulicą. Spodziewałyśmy się miejsca, gdzie zatrzymał się czas, ale Pontocho to nie skansen - żywa dzielnica siłą rzeczy musiała się zmienić. Błyszczą neony, między Japończykami lawirują sadząc długie kroki białych nóg gaidzini. W pewnym momencie na przeciw nas spostrzegłyśmy parę - mężczyznę w jasnym letnim garniturze spacerującego za rękę z olśniewającą damą w kremowym kimonie, z włosami upiętymi złotą siateczką i maleńką złotą ozdobą obidome na lśniącym perłowo pasie. Byli idealni, ale nie dane nam było się napatrzeć. Radośnie popłynęli w sobie tylko znanym kierunku, geisha i jej patron w drodze poprzez parę godzin szczęścia, które ta kobieta zawodowo kreuje. I nie ma znaczeniam, że patron - danna - prawdopodobnie ma żonę i dzieci.
Wzdychałyśmy z Kasią dobry kwadrans i rozważałyśmy nawet zaczajenie się w jednym miejscu i czekanie tak długo, aż uda nam się zrobić zdjecie geiszy. Po chwili jednak spotkałyśmy 75-letniego pana Yamadę i prowadząc z nim rozmowę o różnicach honoryfikatywności w językach europejskich i azjatyckich, powędrowaliśmy naprzód. Zawiłość konwersacji zmusiła nas do przystanięcia. Stanęłyśmy z plecami do ciemnego korytarza, trzymając nasze rowery i obserwując ukradkiem ulicę, starając się nie zdradzić panu Yamadzie, że bardziej niż rozmową zainteresowane jesteśmy strzeleniem fotki gejszy. W pawnym momencie za nami coś zaszurało i nagle, kiedy odwóciłyśmy się aby zidentyfikować dźwięk, stanęłyśmy twarzą twarz z maiko, patrząc na jej biały makijaż z odległości 30 centymetrów. Następnym co zobaczyłysmy była zielona kokarda pasa obi, a po dziesięciu sekundach zjawisko znikneło, przebierając stopami obutymi w klapki zori z prędkością światła i gracją motyla. Pan Yamada, bardziej chyba jeszcze poruszony od nas, zatrzymał pierwszą przechodzącą kobietę i oznajmił, że tak, to prawda, w Pontocho wciąż są gejsze! Poprawiłyśmy go uprzejmie, zwracając uwagę, że spotkana dziewczyna ( o ile tak przyziemne słowo można zastosować do tej zjawy z innego świata) z całą pewnością nie była jeszcze gejszą, tylko praktykującą uczennicą - maiko. Pan Yamada tracił zmysły z nadmiaru wrażeń.
Ja natomiast traciłam zmysły, zastanawiąc się, jak doskonale musi smakować ryba, którą kupiłyśmy rano z Kasią i zostawiłyśmy na wieczór w lodówce. Nowym celem podróży została więc lodówka i pożegnałyśmy Pontocho, a wraz z nim pana Yamadę.
Jutro kolejny dzień w gorących źródłach, tym razem pod Kioto. Wszystkie dostępne w internecie prognozy pogody zapowiadają jednak deszcz i nie wiem, czy w związku z tym mój plan uda się wykonać w całości. A plan jest cudowny i ma związek z dzisiejszymi zakupami w Gion...

wtorek, 28 września 2010

Time is passing by...

In 4 days I will be out of Kyoto. It feels weird as when I came here I thought this month would be so long. As usually, time played it's trick and it seems that I've been here only for a couple of days. Haven't done much sightseeing but I don't regret being lazy. I was more about relaxing, chatting to people, sunshine, yoga in the park and great food in nearby izakayas.
Yesterday I went with Niall for chicken sashimi. He was quite reserved towards it as raw poultry somehow didn't seem right for him just before the flight to London. I didn't have any problem with enjoying blood red liver dipped in sesame oil with lots of salt.
Luckily my friend from Japanese studies is coming today! I can't wait to get to know what weird things we'll do. Last time it was the crazy night in Osaka's Shinsekai. Kyoto doesn't seem to have districts equally deprived as Shinsekai but I am sure we'll think of something... ^^

poniedziałek, 27 września 2010

Fringe!


At the noble age of 24 I decided it's high time for playing a lolita and making myself look as young as possible. Hence, the fringe.

;)






. . .

sobota, 25 września 2010

Another good weather day!

Wow, seems that the autumn is not yet here after all! Now, workout in the park and than ONSEN! :) One than looks on the pictures so great, I'm only worried it can't be true. Fingers crossed!

Ajajaj..Dużo różnych ;)

No i znów, całe to pisanie po angielsku zupełnie mi nie służy, bo nie mogę się wysłowić, a po męczarniach z angielskim nie mam już sił pisać po polsku. W prawdzie znajomy z hostelu, dziewiętnastoletni Anglik o imieniu Niall, które sam określa jako niezwykle dziwne, choć ja nic w nim dziwnego nie widzę, no więc tenże Anglik stwierdził, że nawet mi nieźle po angielsku idzie. A później wymienił szesnaście (a może dziewiętnaście?) błędów, które zrobiłam w poprzednim poście. Tak, połowę z nich widziałam sama, ale ta druga połowa?? Zaskakujące...
Dzień dzisiejszy uważam za wyjątkowo fartowny (takiego słowa używała moja babcia, pamiętam, jak dziś!). Mianowicie (tego słowa też używała, nie wiem, dlaczego jakoś teraz nagle babcine słowa cisną mi się na klawiaturę) z samego rana, to znaczy po tym, jak już postprzątałam cały hostel i szlag mnie mało nie trafił, w związku z niezwykle powolnymi ruchami drugiego pomocnika, no więc z samego rana zajrzałam do przewodnika Lonely Planet, którego mimo że jestestem japonistką, wcale nie wstydzę się używać, i okazało się, że w świątyni Kitano Tenman-gu właśnie dziś odbywa się targ. Wsiadłam więc na niebieski rower, a za mną na wypożyczony rower wsiadł dziewiętnastoletni Niall (bycie tak młodym jest zupełnie nie do pomyślenia - zwłaszcza, bycie tak młodym w Japonii! Cholerne angielskie dziecko dobrobytu...) i pomknęliśmy do świątyni. Zaskoczyła mnie swoją autentycznością, tłumami ludzi, chcącymi złożyć dłonie w modlitwie i potrzeć tyłek kamiennej krowy na szczęście. Gdyby samo pocieranie krowy okazało się nieskuteczne, na wszelki wypadek matki pocierały najpierw krowę, później tą samą ręką swoje dzieci. Staruszki pocierały bolące plecy. Potarłam i ja, najpierw zad kamiennej krowy, a póżniej swoje kostki, kolana, biodra, kręgosłup lędźwiowy, barki i łokcie i nadgarstki. Cóż, nie pomoże, trudno, ale na pewno nie zaszkodzi.
A później rozpoczęła się uczta. Znów japońska kuchnia mnie nie zawiodła. A może po prostu się przyzwyczajam. Może jednak harde twierdzenie, że szok kulturowy nie istnieje, to tylko moje przechwałki, a tak na prawdę najlepszym dowodem na ten szok jest to, jak bardzo ohydna wydawały mi się na początku japońskie potrawy. Nie wliczam w to oczywiście sushi, ale za to każde inne dziwactwo było po prostu nie zjadliwe. Powoli jest coraz lepiej, dziś pyszna yakisoba, makaron smażony z bekonem, sałatą i imbirem, a także "japońskie naleśniki", czyli kulki o kształcie i wielkości spłaszczonych piłeczek pingpongowych wypiekanych ze słodkiego ciasta biszkoptowego. Na gorąco, rewelacja!
Oprócz dobrego jedzenia (i jedzenia niedobrego, już wiem, co należy z daleka omijać - na czele mojej listy obżydliwe takoyaki, rozpadające się kulki mokrego ciasta z twardą jak zelówka macką ośmiornicy w środku) na targu były też drzewka bonsai, doniczki i nieprzebrane ilości tanich kimon. Jeśli kiedykolwiek będę się zaopatrywać w kimono, to moje pierwsze kupię właśnie tam. Po prostu, są na prawdę tanie.
Minusem dnia była przykra konstatacja dotycząca mojego aparatu fotograficznego, który nie wytrzymał porównania z idiot-kamerą Nailla. Podczas, kiedy ja męczyłam się z ustawieniami i wyczyniałam cyrki, żeby złapać dobre światło, Naill miał już sześć dobrych ujęć. Żeby sprawdzić, czy na pewno nie jestem upośledzona, zamieniliśmy się aparatami i - dzięki Bogu - okazało się, że upośledzona nie jestem. Za to, że mój aparat zasłużył na emeryturę. Tak samo było z poprzednim, po prostu zdaje się, że po pewnej ilości zdjęć cyfrówki się męczą, mają dośc i odmawiają współpracy. Nieuchronnie zbliża się więc dla mnie czas lustrzanki, pytanie tylko, czy od razu szarpnę się na cyfrową, czy analoga, może tylko jednak trochę lepszego od mojego Zenita X12. Choć na Zenicika nie narzekam. Niestety nie zmieścił się w moich sakwach i bardzo teraz za nim tęsknię, a niewielki sklepik na sąsiedniej ulicy kusi dziesiątkami używanych aparatów. Nie są jakieś niesamowite, chodzi raczej o ich niesamowitą koncentrację na wyjątkowo maleńkiej przestrzeni. Ceny - raczej wysokie. Na pewno sporo wyższe od tych internetowych.
Dochodzi pół do drugiej i jestem bardzo śpiąca... Nie chce mi się ruszać tyłka, który nota bene już całkiem mi zdrętwiał od siedzenia na tatami. Ale trzeba przenieść się na górę i zakopać w pościeli. Jedno mogę powiedzieć na pewno - w Japonii śpię, jak zabita. I do tego mogę przespać dowolną ilość godzin. Teoretycznie, bo oczywiście o dziesiątej rozpoczynam rytuał sprzątania. Dziś pewien bardzo dobrze wychowany Japończyk, mówiący płynnie po angielsky i niemiecku, z którym przeprowadziłam całkiem interesującą dyskusję o Solidarności (dzięki Bogu za japonistykę, dzięki której wiem, jak powiedzieć Solidarność po japońsku) z wielką dwornością godną samuraja podziękował mi, za to, że jest tak czysto. Po prostu najpierw wyraził zdziwienie, że właśnie tak jest. A później jeszcze większe, że przecież nikt nie sprząta. Wyprowadziłam go więc z błędu informując, że przeciwnie - ja sprzątam co rano. Japończyk, który nazwał siebie zwykły salarymanem, a przecież nie był zwykły choćby z faktu znajomości języków obcych, ukónił się sztywno i niskim głosem powiedział "arigatou gozaimasu".
A ja mówię, śpiącym głosem - oyasumi nasai.

北野天満宮 Kitano Tenman-gu - Market Day!













środa, 22 września 2010

My Great City Escape!!

You know those people that regardless of being male or female are just so beautiful you just can't stop looking at them? Samirah from French Guiana is one of them. A waitress in the near by izakaya (Japanese style bar I've always dreamt to drink and eat in and here I am, doing it every other day!) could not stop admiring Samirah's long limbs and she even commented on them what was a clear sign of how amazed she was to see a girl this thin and tall. Well, Samirah seems not only to be beautiful, she also makes an impression of a very happy person. So I decided to follow her advise when she said, that guilt is just a waste of time. In my situation, after 3 days of pricey pleasures at the Japanese seaside, it's really a good idea to skip the guilt part. I will suffer my share when the time comes to checking on my account. Now, let's just enjoy sweet memories of my best 3 days in Japan so far.
On Sunday evening I grew so dissatisfied with life (no, without any particular reason) I felt it's high time to to something about it. A trip to the seaside seemed a perfect solution. The weather forecast for the second part of the week was vary bad (and later proved to be accurate) so I decided I had to go on Monday morning. And so I did, departed for the train station with a stop at a post office to withdraw some more cash. That went smooth and I am revealed to know Japanese cash machines actually work for me. At the station it just happened somehow that instead of a ticket to Takeno I got myself a ticket to Kinosaki, a town famous for hot springs. After 2,5h by train (had to change twice and as one might predict I got lost) I got off at a station which did't stand out in any way from others. I was in a great mood though, having watched green hills from the train window I already knew that the reason I was not happy in Japan was cause I had stayed only in cities and I just was in a desperate need for going to the countryside.
After a short walk through Kinosaki I discovered a picturesque canal running through the town with two rows of willows bending over it. I found myself a Japanese style hotel, ryokan, and let the owner tell me what to do. Equipped with a yukata and geta (in English - a summer style robe and clogs) I set off for my first onsen experience. And it was good! After visiting 3 different springs (and feeling slightly ee.. boiled) I was unbelievable hungry. Japanese food didn't amaze me till that moment so I felt a little bit sad even before I had dinner, just expecting to eat again something tasteless and boring. But, to my surprise, the crab I ordered in a quite sleazy bar was amazing! I still sight thinking of the tender white flesh of this poor animal that found it's end at an electric grill. I was slightly sated by the fact it died actually couple of months ago and waited for me in a freezer as crab season is winter but for such a delicacy I guess I can skip the guilt part and if only I will be in Japan in January, my first destination is going to be Kinosaki and the sleazy bar.
Next day I made it to the seaside in a deserted to the point of creepiness town of Takeno. I was the only person on the beautiful sandy beach where I spent good 4h swimming, sun-bathing and loving my life. On Wednesday morning there was no sun any more and it was raining quite heavily, it didn't stop me though from wandering through hills covered with something looking like a sub-tropical forest (given the fact that I heard winters in Takeno are pretty snowy, it could't be one, I guess). I found a snorkelling centre with one crazy looking oceanologist in it and wrapped tightly in wet-suits we went swimming and admiring Sea of Japan sea-life. The reason to wear the wet-suits was poisonous jellyfish. We saw only one of those and on my previous day in Takeno I didn't see a single one, so as long as they are not lethal I personally think it's just again an example of Japanese touchiness. In South-East Asia everybody is ok swimming in waters crammed with jellyfish giving you the most terrible rush one can think of but for Japanese this would be just unthinkable.
I can't complain though, the trip was amazing and I set off for Kyoto equipped by the elderly ryokan owner in home made nigiri. Back in the city the weather hadn't changed yet though I could see thunders on the horizon. Neighbours on the street where Hannari is located put outside a meter high air figure of a Hattifattener. Isn't it just what every reasonable person should do in an event of a storm?




Nijou Station Kyoto - waiting to buy tickets for the first time...



Kids in Takeno




Delicious ^^





Takeno - Japanese end of the world...




Repairing nets





Postcard from my private paradise








Kinosaki window view




And me at the window



















Takeno felt like sepia...





And this was just way to good to wait another couple of months to get it...



And to practise my poor Japanese..
最近は大きい町の生活で私はすっかり疲れた。 それで海岸へ旅行をする事にしました。 海岸にある竹野って田舎の近くに有名な城崎温泉があるので一つ旅の時二つの所を見た方がいいと決めました。

京都から城崎温泉まで電車で2、3時間掛かります。旅館に荷物を残して浴衣と下駄に着直しました。日本っぽく見えると生活に初めて温泉に行きました。素晴らしい経験で温泉に毎週少なくも一回行きたくなりました!

次の日に竹野まで行って海に泳ぎました。 水はめっちゃ温かくても人々は一人もいません。水はめっちゃ温かくても人々は一人もいません。実は一人で泳ぐと気持ちはびみょうでした。。しかし楽しかった!

天気はつずうしくなって嵐も来ました。 京都に戻った時町には未だ暑かったがはんなりゲストハウスの隣人さんは家の前にプラスチックのニョロニョロを表しました。 あのニョロニョロってはムーミンと言うアニメのキャラクタで嵐の時出て来る物です。。。

^^'

środa, 15 września 2010

Photo time! :)

Hei'an Jingu:











Inari Taisha:





Where they give good stuff:




Good stuff:
(Matcha Shaved Ice)






My cooking (combined with ready food from Fresco's) :


poniedziałek, 13 września 2010

Just another boring day in Kyoto...

No, seriously, it is quite boring. It's not China after all. But I decided I won't waste 4 years of studies just because I like China more. And in fact I performed today my first successful Japanese-Mandarin translation, so maybe it is after all possible to make my mind switch smoothly between the two languages. It wasn't anything difficult today, just had to say "if you loose the bike, 3,ooo yen fee applies", but I'm still kind of proud of myself.
I decided to seat on my ass for a couple of days to learn. As a result I just seat and wait for somebody to be on-line at Facebook. After I post this I will learn! One hour, no distractions.
Just why, oh, why, Japanese is not the language of Jet Li??
Well, there is nothing that forbids me to speak Japanese and Mandarin as well, is there... And I will speak both. Just now it's time to focus on the first one... F o c u s!

Just couple more sentences:

I decided to take a super-fast Nozomi train to Tokyo on October the 1st, and than go to Yamanashi prefecture to work with horses for a month or so a the foot of Fuji-san. My Shikoku adventure with 88 temples will wait till November, when the weather is more merciful for cyclists. Now my blue bike is just a ordinary Kyoto commuter, though it stands out among Japanese funny city bikes. Not only with its drop handle-bar, but with speed! Drivers hate me and honk at me furiously as they're not used to bikes on the road, but I'm starting to actually like racing like crazy between cars. My favourite moment is when bus passes me without even noticing I'm there and I can just feel it rubbing on my shoulder. Recommended for all adrenaline seekers. London traffic compared to that is nothing!




Japończycy wciąż nie przestają mnie zadziwiać swoją wiedzą, a raczej niewiedzą na temat Polski. Najbardziej podobało mi się, kiedy własciciel Hannari z mądrą miną oświadczył, że zna nazwisko słynnego polskiego kompozytora, tylko chwilowo zapomniał. Dałam mu czas na znalezienie potrzebnej szufladki w pamięci. I nagle usłyszałam "Mozart"!
Wczoraj, kiedy jak zwykle musiałam zatrzymać kogoś i spytać o drogę, padło na elegancką panienkę na przejściu dla pieszych. Oczywiście nie omieszkała mnie spytać skąd jestem, a ja nie omieszkałam upewnić się, czy ona na pewno wie, gdzie leży ten egzotyczny kraj, o którym mowa. Jasne, że wiem, odpowiedziała, przecież regularnie zamawiam słynne polskie staniki. Spojrzałam na nią, jak na nienormalną, więc sądząć, że nie rozumiem, wykonała kilka dziwnych ruchów w okolicach klatki piersiowej. Potwierdziłam, że wiem, co to jest stanik, ale moja mina wciąż była chyba dość niepewna, Japońska elegantka dodała więc szybko, że majtki też oczywiście sprowadza z Polski, choć osobiście bardziej podobają jej się staniki. Kiedy w opisie padło słowo "koronka", w mojej głowie wreszcie zapaliła się mała żaróweczka i zwozumiałam, że chodzi o Koniaków. Słynne majty z Koniakowa....

Wrzucę trochę zdjęć później, a teraz jednak spróbuję się skupić na nauce. Chociaż godzinę. Wypadało by też dowiedzieć się czegoś, o nowym premierze Japonii, kiedy go już dziś wreszcie wybiorą...

Teraz - nauka! W końcu muszę trochę ogarnąć ten Japoński, jeśli chcę dotrzymać złożonej samej sobie obietnicy i już nigdy nie podawać jedzenia w żadnej, nawet najlepszej restrauracji. Kolejnym krokiem będzie regularne jedzenie w najlepszych restauracjach, ale na razie skupmy się na nie pracowaniu tam.

N a u k a !


And why the hell I again can't change the font??? It's just something I can't stand, not being able to edit the text without any particular reason!

czwartek, 9 września 2010

Best day so far :))






Today it took me only 2 hours to clean all the hostel together with the Japanese boy who stays here same as I do. Well, I didn't clean the boy. We cleaned together... Anyways, let's leave this behind. The thing is I can honestly say this is the deal of a lifetime as Hannari is an amazing place to stay.
Finished my work before noon, I went to another English school to leave my CV. After that I visited the huge temple of Higashi Hongan-ji where I took the pigeons pics. I love them! Hope it's not only me who thinks they're quite good. Well, I know I cut the pigeons legs on the second one and that the first one could have lots of details better visible but, let's not be picky! ;)
And after that I decided not to worry about money at least for some time and I went to Starbucks to get myself a proper Matcha Latte. Oh, how good it was... I think I will treat myself like that a couple more times. It's not such a bad idea, given the fact that over my tea I learn quicker and with more pleasure. In the coffee shop I met a lovely elderly guy, who was on his o-miya-mairi route, visiting temples and praying to Buddha. This quite surprised me as at uni I was told o-miya-mairi is a Shintoist practice associated with child birth, but the gentlemen explained it doesn't matter at all and anybody can do it whenever they want. You can even do it with Buddhist temples. Than, I don't know how and where did I find words to do it, we had a very academic conversation covering topics such as religion, fall of Berlin Wall, and modern society's problems. He took a picture of my bike and I took a picture of us both and my glasses on the foreground (not intentionally though). And, what made me completely puzzled at first, he gave me a 500yen coin. Seeing my confusion he started explaining how he remembers his youth and that he didn't have money either but he learned a lot as he can see me learning and therefore he wants to give me this present so I can have another tea. Only than I remembered Japanese visitors giving money to me and my colleagues at some occasion in Warsaw. So, how we say in Polish, I took his gift as a good coin. Simply, I bought his explanation and didn't worry about it at all.
Going back to Hannari, I raced the streets in my new found energy. I just can't be unhappy in Kyoto!
This is Japan of my dreams!

środa, 8 września 2010

WHY?????????

Why Japanese people always know I'm 24??? Do I really look 24? ;(

First day in Hannari


Ok, so Hannari isn't bad at all. I even quite like the fact that I have some duties in Kyoto, cause not having enough money to devote myself to pleasures like shopping, getting massage, or eating/drinking whatever and whenever I want, I would simply get bored. I'm starting to think that China seemed a much better experience for me not because China is actually better, but because I could enjoy China in many more ways. The fact I sent home 14kg of new shoes, books and clothes is a good example. In China I was just rich. Wherever it is, if you have money, you like it. It gives you endless options, you aren't limited by bad weather, (always can take a cab back home, find a shelter in a restaurant etc) nor time (well, basically travelling by train/plane is somewhat faster than by bike). But in Japan I am not rich. I would even say - I am poor. Initially the journey was planned for a month but without a reason I rebooked my tickets to stay three month. Just divide a newer big budget by three. What it gives is... nothing. Not enough to sleep, eat, nor drink enough. Not mentioning taking cabs, trains, or buses. It's just not enough for anything. Thus I have to look for opportunities like Hannari. It is not bad, as I said, but it would be much nicer just to be able to stay in a 5 star hotel just like I did in Shenzhen when I had no other accommodation available around. And I didn't have to worry about the price cause it still seemed like I was paying nothing. I ain't saying that in Japan I would stay in a hotel like that, I'm just saying that it is nice to know one can do it.
So, this makes the first, significant, big difference between my experience in China and Japan. But still, being in Kyoto, I can say I like it. Kyoto is Japanese as you would imagine Japan to be. Geisha movie like. Lovely. And I am here in Kyoto, money or no money. I'm finally here, where I dreamed to be for the last 6 or more years. And it's not spoiled even by the fact I just made a stupid mistake confusing particles and instead of confirming I doubted if the cookie I was offered was good.
I love Kyoto and I want to come back in February to teach English. Even if it's still crap when I write it, it's not that bad when I speak it. And to be honest I bet I know more than 5 native speakers who can't write either. So yes, reassured by accusing others, I want to teach English in Japan for 6 months. I have applied to the first company today. Wish me luck!

poniedziałek, 6 września 2010

Sun-burned... ^.^

The journey from Nara to Kyoto was much better than the previous one. It took me only 3 hours, though being afraid not to get lost again I followed the main road and it was quite busy with lorries. If it was around ten degrees cooler I could even enjoy it! ;) No, it wasn't that bed. First of all, it was fast and that's what counts. I will have time for enjoying the landscape in Shikoku. That is, if I make it to Shikoku. I haven't decided yet what to do.
My back looks like a pretty lobster after the ride here but I don't feel it and except of the fact it just looks stupid to be tanned only at the back of one's body I don't mind.
To save some money and also, what is more important, to put myself in as native environment as possible I decided to help in a Kyoto hostel. The owner is Japanese, speaks to me in Japanese, and another guy helping in the hostel is Japanese as well. Yatta! I don't need to pay for my dorm bed, so I'm saving 2,500yen per day. There are cheaper hostels in Kyoto but this one is really nice, with cosy lounge and kitchen and there is even one air moisturising machine which I really appreciate as the air-con is very unhealthy for me . Yes, I do realize this sounds like old lady's moaning, but what can I do... Oh, and the other nice thing is a constantly turned on telly helping me to soak myself in Japanese. And a shelf with a manga collection.
Please, please, please, I want this place to turn out as lovely as it seems!

Nara....







Nie wiem, czy tylko moje pisanie po angielsku jest tak strasznie koślawe, czy po polsku może tak samo - ale nie dość, że nie nadaje się to do czytania, to jeszcze wyduszenie tego z siebie jest dość męczącym procesem. Dlatego zdecydowałam, że część postów będzie jednak po polsku. Chcę mieć nieco więcej przyjemności z bloga.
Dziś dzień pod hasłem "nie podoba mi się". Kiedy zobaczyłam Japończyków przeciskających się przez dziurę pod kolumną w świątyni Toudaiji, opadły mi ręce i nogi. Kasia z japonistyki spojrzała na mnie uspokajającym wzrokiem.
- Na pewno to jest jakaś tradycja... - burknęła pod nosem, nieco mniej tylko zdziwiona ode mnie widokiem wystającego z dziury tyłka w niebieskich spodniach. Dobrze Kasi świtało w głowie, bo przeciśnięcie się przez dziurę gwarantuje podobno dożywotnie szczęście. Tak czy inaczej, wolę być nieszczęśliwa do końca swoich dni, niż w obecności dwudziestu gapiów robić z siebie kawaii dżdżownicę.
Słodkie jelonki z Nary też nie są takie słodkie, jeden nawet mnie ubódł. Na szczęście albo była to samiczka, albo ułamała sobie ta cholera na kimś innym rogi, bo dostałam tylko z bańki i obyło się bez rozlewu krwi. Całkiem rogaty jelonek postanowił jednak zjeść mapę, którą Kasia wyniosła z centrum informacji turystycznej. Centrum było daleko i po następną mapę nie chciało mi się iść, zaczęłam się więc szarpać z jelonkiem (tak, wiem, że danielem) i w efekcie zjadł tylko pół mapy, a druga część została mi w ręku.
Poirytowana wróciłam do hostelu. Po drodze spytałam w sklepie o batoniki o smaku zielonej herbaty, na co sprzedawca zamachał rękami, kwiknął, rzucił na wydechu przepraszam i tyle go widziałam. Świetnie. Ćwicz tu człowieku konwersacje po japońsku.
Pełni obrazu mojego pobytu w Narze dopełniła by opowieść o tym, jak 35km można pokonywać przez 8 godzin, ale aby zapomnieć o tej krępującej sutuacji, pomińmy ją milczeniem.

Jutro do Kioto. Jutro będzie lepszy dzień.




sobota, 4 września 2010

The castle and Osaka by night

I don't have much experience with Japanese cities but during day time they're tidy, well organized, fake-like. At least Osaka is. It doesn't seem to be real, it's like a city build to appear in a movie and its people, all of them polite with meaningless smiles on their faces, seem to be just extras.
The city changes after dusk-fall. It's not clean any more, walking down the pavements you can easily step on food leftovers or trip on an empty can. Then the homeless come out of nowhere taking over squares and benches with public toilets somewhere near by. They're followed by prostitutes - colourful ladies (or gents) on high heels and with blond wigs, patiently waiting for customers on Shinsekai narrow streets, the area said to be most deprived in all Osaka. And this is where me and my university friend whom I met in Osaka decided to go drinking. Highlights of the night was a lady in kimono riding her bike through Shinsekai and a group of obviously too rich and really bored kids in their big white Mercedes van, with hands dangling out of open windows. My friend and I were cycling through the streets, trying not to collide, what is not easy, given the fact that we drank firs sake, than choya, and than sake again. And probably us two had more alcohol yesterday than all of the Shinsekai weirdos.









____________________________________________________________

Except of drinking, fooling around on our bikes, and scaring to death Osaka's thugs, we also devoted ourselves to art and history, visiting Toyotomi Hideyoshi's castle, yawning at the boring expositions and marvelling at the view from the last floor of this truly magnificent building.