środa, 29 września 2010

The Gion Day

Kasia, as usually in some dark alley....



Luckily Gion & Pontocho are densely lit ... ;)





Gion. Od kiedy w wieku piętnastu lat przeczytałam "Wyznania Gejszy" mój wymarzony magiczny zamknięty świat - najpierw kiedy smarkaczem bedąc chciałam zostać gejszą, i później na studiach, kiedy już wiedziałam, że chcę być antropologiem. Tajemnice kobiet, które poświęciły życie upiększaniu świata, eksluzywne herbaciarnie i bajecznie bogaci mężczyźni, ktorzy nad spotkanie z dziwką preferują czarkę sake z zawiniętą po szyję w kimono gejszą.
Gdy tylko przyjechałam do Kioto, swoje pierwsze kroki skierowałam do Gion. I co? A no, nic. Nie znalazłam wąskich tradycjnych uliczek z herbaciarniami, ani nie widziałam ani jednej kobiety w kimonie, o gejszy nie wspominając. Rozczarowana, wróciłam do hostelu. Kilkakrotnie później kręciłam się na rowerze w okolicy Yasaka Jinja, ale dalej bez sukcesu. Faktem jest, że po Kioto generalnie poruszałam się bez użycia mapy i tu mogła leżeć przyczyna. Taki sposób eksplorowania miasta uważam jednak za najlepszy - z czasem po prostu zaczynam orientować się w nowym miejscu i mapa sama kreśli mi się w głowie. Niestety, jest na niej tylko to, co już widziałam i dlatego trafić do nowych miejsc jest stosunkowo trudno. Dziś, tym razem nie sama, ale znów z Kasią, postanowiłyśmy skutecznie zapolować na geisze.
Znalazłyśmy Gion, ale nie znalazłyśmy gejsz. Kilka herbaciarni, ładny widoczek znad kanału Shimogawa, grupki turystów i sporo podchmielonych facetów, którzy owszem, wyglądali na dość bogatych, ale co do ich wysublimowanych gustów można było mieć wątpliwości. Katarzyna zarządziła wyciągnięcie mapy, a mi - pokonanej - nie pozostało nic innego, jak zgodzić się na tę ostateczność. Nowy kierunek - Pontocho. Bodaj najsłynniejsza dzielnica hanamachi w Kioto. Gejsze z Pontocho uchodzą za najelegantsze i, podobno, zawsze podśmiewały się z niefortunnych wyborów modowych koleżanek po fachu z innych hanamachi. Całkiem prawdopodobne, bo nie mogę sobie wyobrazić, aby w świecie kobiet obyło się bez uszypliwości.
Pontocho jest właściwie jedną długą i bardzo wąską ulicą. Spodziewałyśmy się miejsca, gdzie zatrzymał się czas, ale Pontocho to nie skansen - żywa dzielnica siłą rzeczy musiała się zmienić. Błyszczą neony, między Japończykami lawirują sadząc długie kroki białych nóg gaidzini. W pewnym momencie na przeciw nas spostrzegłyśmy parę - mężczyznę w jasnym letnim garniturze spacerującego za rękę z olśniewającą damą w kremowym kimonie, z włosami upiętymi złotą siateczką i maleńką złotą ozdobą obidome na lśniącym perłowo pasie. Byli idealni, ale nie dane nam było się napatrzeć. Radośnie popłynęli w sobie tylko znanym kierunku, geisha i jej patron w drodze poprzez parę godzin szczęścia, które ta kobieta zawodowo kreuje. I nie ma znaczeniam, że patron - danna - prawdopodobnie ma żonę i dzieci.
Wzdychałyśmy z Kasią dobry kwadrans i rozważałyśmy nawet zaczajenie się w jednym miejscu i czekanie tak długo, aż uda nam się zrobić zdjecie geiszy. Po chwili jednak spotkałyśmy 75-letniego pana Yamadę i prowadząc z nim rozmowę o różnicach honoryfikatywności w językach europejskich i azjatyckich, powędrowaliśmy naprzód. Zawiłość konwersacji zmusiła nas do przystanięcia. Stanęłyśmy z plecami do ciemnego korytarza, trzymając nasze rowery i obserwując ukradkiem ulicę, starając się nie zdradzić panu Yamadzie, że bardziej niż rozmową zainteresowane jesteśmy strzeleniem fotki gejszy. W pawnym momencie za nami coś zaszurało i nagle, kiedy odwóciłyśmy się aby zidentyfikować dźwięk, stanęłyśmy twarzą twarz z maiko, patrząc na jej biały makijaż z odległości 30 centymetrów. Następnym co zobaczyłysmy była zielona kokarda pasa obi, a po dziesięciu sekundach zjawisko znikneło, przebierając stopami obutymi w klapki zori z prędkością światła i gracją motyla. Pan Yamada, bardziej chyba jeszcze poruszony od nas, zatrzymał pierwszą przechodzącą kobietę i oznajmił, że tak, to prawda, w Pontocho wciąż są gejsze! Poprawiłyśmy go uprzejmie, zwracając uwagę, że spotkana dziewczyna ( o ile tak przyziemne słowo można zastosować do tej zjawy z innego świata) z całą pewnością nie była jeszcze gejszą, tylko praktykującą uczennicą - maiko. Pan Yamada tracił zmysły z nadmiaru wrażeń.
Ja natomiast traciłam zmysły, zastanawiąc się, jak doskonale musi smakować ryba, którą kupiłyśmy rano z Kasią i zostawiłyśmy na wieczór w lodówce. Nowym celem podróży została więc lodówka i pożegnałyśmy Pontocho, a wraz z nim pana Yamadę.
Jutro kolejny dzień w gorących źródłach, tym razem pod Kioto. Wszystkie dostępne w internecie prognozy pogody zapowiadają jednak deszcz i nie wiem, czy w związku z tym mój plan uda się wykonać w całości. A plan jest cudowny i ma związek z dzisiejszymi zakupami w Gion...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz