sobota, 30 października 2010

Farewell, my friends!

Poszłam z Maho do onsenu, wypilingowałyśmy się tak, że jestem chyba o kilo lżejsza, zrobiło się już późno i czas spać. A rano wsiądę na rower i ruszę do Kawaguchiko, skąd dwoma pociągami dotrę do Tokio. Strasznie, ale to strasznie mi się nie chce ogarniać rzeczy i wciskać ich do sakw. I poza tym, smutno mi wyjeżdzać z Paddy... Ale tak to jest w podróży.
Nigdy chyba nie zapomnę, jak w Alona na Filipinach Ralucca wsiadała do tricykla, żeby odjechać w stronę White Beach. Chwilę później wymalowany na kolorowo pojazd trząsł się na błotnistej drodze. Od tamtej pory nie widziałam Ralucci. Tak samo jak wtedy, tak teraz mam ściśnięte gardło i trochę się wzruszam. Rozstania mnie wzruszają, na dodatek trochę na smutno. A mimo to, wciaż i wciąż wszystko co robię prowadzi do kolejnych. Wystarczyło by przecież przez jakiś czas usiedzieć na tyłku w jednym miejscu. Ale tego nie umiem zrobić i dlatego, choć nie znoszę pożegnań, wciąż macham komuś na dowidzenia. Lubię myśleć, że kiedyś jeszcze spotkam ludzi, których poznałam w drodze. A zanim to się stanie, wszyscy oni są ze mną w każdym kolejnym dniu, kiedy nie mogę usiedzieć na czterech literach.
Teraz na dodatek będzie ze mną dwadzieścia osiem koników i jeden kucyk.


Oh, and by the way, the taifun wasn't that bad. We got rain but mountains stopped the wind. When in China, I was excited about experiencing an earth quake. Until I experienced one, which certainly was exciting, though not in the way one would wish. I wonder if same rules apply to taifuns.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz